Mijałam drzewa. Robiło się już ciemno. Szczerze mi to i tak nie robi różnicy. Ale... No tak dziś pełnia. Zatrzymałam się nad rzeką. Była do połowy pokryta lodem mimo pory roku. Przyjrzałam się swemu odbiciu. Nagle ujrzałam jeszcze czyjeś odbicie w okolicy. Jakiegoś basiora. Przystojny. Podniosłam głowę znad tafli i spojrzałam na niego. Nie zauważył mnie. Księżyc już pokazywał się na niebie. Nagle zwyczajowo podczas tej fazy zwanej pełnią moje oczy zabłysły białym światłem, a żółte znaki na ciele na złoto. Wtedy mnie zauważył. Spojrzałam prosto w jego niebieskie oczy. Chyba się zakochałam... Pomyłka.. Na pewno się w nim zakochałam.
-Hej!- powiedziałam uśmiechając się promiennie.- Jestem Luna.
Starałam się udawać, że to światło mnie obejmujące jest naturalne.
-Nazywam się Eve...- powiedziała nieco zdziwiony.
-Czy znajduje się tu gdzieś może jakaś wataha??- kontynuowałam.
-Tak. Jesteś na terenach Watahy Wiecznej Zimy. Jestem alfą...
-Mogę dołączyć??
-Jasne.
Uśmiechnęłam się do niego. Potem zaległa cisza. Zaprowadził mnie na polanę główną watahy. Znalazłam sobie małą jaskinie do spania. Mimo tego, że kocham noc od razu poszłam spać. Zanim odpłynęłam do krainy snów ostatni raz zdążyłam spojrzeć na księżyc....
Luna
Obudziłam się w jaskini. No masz musiała przyjść ta wadera. Spojrzałam na wejście. Siedziała tam tyłem do mnie. Wstałam cichu, ale zapomniałam o złamanej łapie. Gdy tylko zaatakował mnie jej ból, głośno jęknęłam i upadłam na ziemię. Wadera u wejścia obróciła się i podbiegła do mnie.
-Jakaś ty uparta..- skomentowała i pomogła mi wstać.
-A coś nie tak..- odparłam, gdy znów leżałam na posłaniu.
-Chyba widzisz w jakim stanie jesteś. Powinnaś grzecznie leżeć i zdrowieć, a nie na siłę próbować uciec.
-Nie wiem czy mogę wam ufać...
-Możesz ufać, możesz. My cię nie zjemy...- zapewniła mnie z uśmiechem.
Wyluzowałam się. Może nwza serio można im ufać....
-Czy ty naprawdę nic nie widzisz ?-zapytała z płaczem
-Ver...
Nie zdążyłem nic powiedzieć bo nagle wilczyca znikła w krzakach. W jednej chwili skoczyłem za nią. Niestety wilczyca była szybsza ode mnie. Po chwili znalazłem się w ciemnym borze. Z każdym krokiem mgła się zwiększała tak jak gęstość drzew. Mimo tego nadal szedłem za zapachem Ver. Po kwadransie zobaczyłem małe jeziorko nad który leżała zapłakana Ver.
Zastanawiałem się jak mogłem być takim głupkiem. Wolno do niej podeszłem zastanawiając się jak zacznę moje żałosne tłumaczenie. Jednak zanim zdążyłem do niej podejść ona podniosła się i odwróciła się w moją stronę
-Czego chcesz- warknęła
-Ver , wybacz mi proszę- szepnąłem podchodząc do wilczycy
-Ty widzisz tylko czubek swojego nosa- krzyknęła wstając i ponownie uciekając
Tym razem nie dam Ci uciec pomyślałem ruszając ponownie w pogoń za wilczycą.
Wilczyca coraz szybciej mknęła wybierając drogę którą mogłaby najbardziej uprzykszyć mi życie. Ale tym razem nie mogłem się poddać ,jeszcze bardziej przyśpieszyłem.
-Czemu nie możesz odpuścić -Zapytała oczekując w biegu na odpowiedź
-Bo ...Bo -Próbowałem z siebie wydusić to co w sobie dusiłem od paru dni
-Bo mi na Tobie zależy- krzyknąłem rzucając się na wilczyce
-Naprawdę Ci zależy?- zapytała
-Jak na nikim- powiedziałem całując ją w usta
Czułam irytujące wibracje gdzieś tam wewnątrz gdy truchtałam obok Niarka. Ten zdawał się nie zwracać na mnie większej uwagi. Tak mi się zdawało. Raz po raz spoglądałam na niego spod opuszczonych rzęs.
-...Verrena? - zapytał i zatrzymał się. Wiedziałam co zaraz powie. Serce zabiło mi mocniej. Pełnym nadziei głosem zapytałam:
-t... tak? - trwała minuta ciszy. Nagle zadał pytanie. Jednak nie to, na które liczyłam. Zupełnie inne, i na inny temat.
-Czujesz to? - zapytał. Czy on nic nie rozumie? Może nic do mnie nie czuje... Eh, zachowuję się jak jakaś kochliwa kwoka... A jednak.. Stanęłam na przeciwko niego... Spojrzałam ikrzącymi się od łez oczami i zapytałam:
-czy ty...
-------------------------------------------------------
buchacha! W takim momencie kończę! Niark? Dokończysz?
Imię: Megpoid, ale nie lubię tego imienia
Przezwisko: Gumi. Tak się przedstawiam i tak chcę być nazywana
Wiek: 2,5 lat
Płeć: wadera. Choć imię dwuznaczne...
Żywioł: natura
Rodzina: w innej watasze. Czekają na mój powrót, jednak chyba tu już zostanę
Partner: jestem szaloną nastolatą której marzy się miłość! Miłość której jeszcze nie zaznałam... Ale trudno! Jeszcze masa czasu przede mną.
Potomstwo: brak
Stanowisko: Z powodu mojej znajomości na roślinach (też i tych leczniczych) i tego że strasznie lubię dzieci, postanowiłam obiąć stanowisko gł. medyka. Charakter: jak już powyżej wspomniałam, szalona nastolata! Choć można o mnie powiedzieć, dziecko ze wsi, albo wieśniaczka. Uwielbiam szczeniaki i zabawę z nimi. Kocham odpocząć po ciężkiej pracy. Nigdy nie narzekam gdy ktoś każe mi pracować ciężko - im cięższy trening, tym większa satysfakcja po jego ukończeniu. Kocham rolnictwo. Przyznam się szczerze, moją wadą jest to ile nawijam. Mogę gadać bez przerwy, i kocham to robić, chociaż zazwyczaj wszystkich to wkoło irytuje. Bardzo ciekawska. Wiosną muszę obwąchać każdy kwiatek, latem zajrzeć do każdej norki, jesienią obejrzeć każdy listek, zimą przyglądać się każdemu płatkowi śniegu. Optymistka tak straszna, że aż nie do zniesienia
Marzenie: nie mam pragnień. Mam już wszystko czego pragnę
Motto: Jeżeli twoja druga połówka chrapie przez sen, delikatnie odwracaj jej głowę. Do momentu aż usłyszysz traśnięcie. <3 ;
Ulubione Jedzenie: Marchewki
Ulubiony Przedmiot: gogle. Nosze je na czole
Ulubione Miejsce: wszędzie jest mi dobrze - szybko oswajam się z nowym otoczeniem
Lubię: śpiewać, rośliny
Boi się: ciemności
Miesiąc urodzenia: Październik czyli moim znakiem zodiaku jest świnka <3 małe prosiaczki są urocze <3 Historia: jako malutki szczeniak wyruszyłam w podróż, będąc ciekawa świata. Już po paru dniach natknęłam się na kłusownika. Mimo wszystko udało mi się przeżyć. Uratował mnie człowiek. Był on leśniczym. Zabrał mnie do swojej chatki. Trzymał tam parę dni, jednak potem okazało się że nie może mnie zatrzymać. Człowiek oddał mnie swojemu bratu, o imieniu Horst. Był on rolnikiem. Pomagałam mu siać zborze, ciągnęłam pług, broniłam owiec i krów na wypasie, a dzięki mojej obecności, żadne dzikie zwierzęta nie miały odwagi zbliżyć się do farmy. Pan Horst dbał o mnie, oraz chronił. Bo odwiedzało nas wielu ludzi którym mój pan sprzedawał żywność, a czy na odkryciu zielonej, skrzydlatej wilczycy nie można by wiele zarobić? Ale on taki nie był... Chował mnie za każdym razem gdy tylko przyszedł jakiś człowiek. Praca na farmie była naprawdę trudna, jednak dawałam sobie jakoś radę. Prawdę mówiąc sprawiała mi wielką przyjemność. Po jakimś czasie Horst nie musiał już mnie ukrywać. Nauczyłam się zmieniać w człowieka. Mojego pana to bardzo uradowało. Staliśmy się jeszcze bardziej zżyci, on traktował mnie jak córkę. Na urodziny dostałam od niego gogle, które noszę zawsze na czole. Jednak staruszek z dnia na dzień czuł się coraz gorzej. Pewnego dnia zmarł, a miasto postanowiło zburzyć farmę, aby poszerzyć granicę miejską i wybudować na jej miejscu autostradę. Broniłam mojego domu rękami i nogami, kłami i pazurami jednak nie poskutkowało...
Właściciel: terracotta70
Zdjęcie jest przejściowe! Potem je podmienię!
Głos: